Ilustracja do artykułu pt. "Z pamiętnika rekrutywki - jak pandemia odmieniła nasze życie"
|

Z pamiętnika „Rekrutywki” – jak pandemia odmieniła nasze życie

*Autor zastrzega, że poniższy artykuł ma charakter satyryczny, a pojawiające się w nim postaci są fikcyjne. 

28 czerwca 2019

Obudziłam się znowu o 6:00 – włosy same się nie umyją, a do biura muszę dojechać na 9:00. Dojazd nieoznaczonym Uberem, który nie może korzystać z buspasu, zajmuje ponad godzinę, więc wsiadam do autobusu, łudząc się, że skrócę swoją podróż o przynajmniej 20 minut w porównaniu do taksówki. Niestety, jak zwykle utknął w korku w okolicach ulicy Solec. W międzyczasie wysyłam mojemu przełożonemu sms – „Był wypadek, stoję w korku, bardzo przepraszam, ale mogę się spóźnić”.

Dotarłam do biura o 9:10 i jak codziennie, zaczynam dzień od sprawdzenia maili i wiadomości na LinkedIn, ale w międzyczasie zaczyna dzwonić telefon. Jeden z kandydatów informuje mnie, że spóźni się na spotkanie rekrutacyjne u Klienta. Korek… już drugi raz dziś krzyżuje mi plany. Pytam, czy przełożyć rozmowę, a on informuje mnie, że nie chce marnować kolejnego dnia urlopu, więc zrobi co w jego mocy, aby dotrzeć jak najszybciej. Dzwonię do Hiring Managera, który oznajmia, że cierpliwie czeka, ale najpóźniej o 10:30 musi wyjść z biura, bo ma spotkanie w centrum Warszawy. Jeśli kandydat spóźni się więcej niż 15 minut… No cóż. Nie będzie to zbyt długie spotkanie. Może uda mu się przekonać Klienta w mniej niż godzinę.

Sytuacja opanowana, Kandydat informuje mnie przez SMS, że dotarł o 9:47, a ja kontynuuję odpisywanie na wiadomości na LinkediIn:

„Zapraszam do kontaktu, o 17:30 kończę pracę, odbiorę dzieci ze świetlicy i o 19:00 powinienem być dostępny”. Ok, zadzwonię już z domu. Potwierdzam.

„Dziś nie dam rady, zebranie w szkole u córki, no, chyba że może Pani zadzwonić około 20:00, jak już dojadę do domu po siłowni”. Mogę, nie mam innego wyjścia, bo kandydatka jest naprawdę wybitna, a Klient ma bardzo wysokie oczekiwania. Zawsze lubiłam najtrudniejsze projekty, których nie podejmowały się inne agencje.

„Może 13:00? Akurat będę na przerwie lunchowej poza biurem”. Ha, wreszcie jakaś rozmowa w czasie mojej pracy, już dawno zmieniłam porę lunchu na 15:00.

„Jutro o 7 rano, zapraszam do kontaktu”. Najgorzej, bo nigdy nie lubiłam rano wstawać, ale odpisuję: „Ok”. Projekt sam się nie zamknie.

Po odpowiedzi na około 20 wiadomości wracam do searchu. Uśmiecham się pod nosem, widząc profil kandydata, który w bio ma napisane: „Odpowiadam tylko na oferty oferujące pracę zdalną” – pracowałam już na ponad 120 projektach, jeden oferował dwa dni zdalne w miesiącu, a i tak, żeby doznać tego luksusu, trzeba było przepracować przynajmniej sześć miesięcy.

Około 11:30 zaczynam się trochę stresować, bo o 12:00 będę rozmawiać z Kandydatem. Dostał ofertę, 5.000 brutto powyżej tego, co oczekiwał, to będzie moja najwyższa faktura, ale… no właśnie, ale… Akceptacja oferty wiąże się dla niego z przeprowadzką z Wrocławia do Krakowa. Żona nie jest zadowolona.

Porozmawialiśmy. Da mi znać do końca tygodnia, a ja w międzyczasie negocjuję z Klientem wyższy pakiet relokacyjny i wyższe car allowance.

Briefing Call przeszłości

O 12:55 idę do salki, żeby wdzwonić się na briefing call. Wybieram na komórce numer stacjonarny, który łączy mnie z robotem, który karze mi podać kod konferencji i przycisnąć „#”. Rozproszyła mnie koleżanka, machająca przez szybę, pomyliłam się. Rozłączam się i dzwonię jeszcze raz. Po podaniu numeru konferencyjnego dostaję komunikat, że po usłyszeniu sygnału, muszę wyraźnie wypowiedzieć swoje imię i nazwisko, a potem nazwę firmy. Robot informuje mnie również o tym, że rozmowa będzie nagrywana. Tak, tak… wiem… słyszałam to już jakieś 80 razy w tym roku. Lubię briefingi, chociaż nic nie zastąpi spotkań F2F. Za tydzień jadę do Krakowa, wreszcie poznam Managera, z którym współpracuję już od sześciu miesięcy. Zawsze dobrze „przypisać” twarz do głosu, a akurat on nie ma zdjęcia profilowego na LinkedInie.

Po udanym briefingu wysyłam podsumowanie do innych członków zespołu, wykonuje kilka wcześniej umówionych wywiadów telefonicznych z kandydatami. (Pora lunchowa! Ale nie moja).  

Od 14:00 wracam do searchu, nadal próbując przekonywać kandydatów do przeprowadzki do Krakowa. Czemu jedyna firma na polskim rynku, z której mogę wyciągnąć kandydatów, musi mieć siedzibę w Gdańsku? Kiedy dopytuję, czemu nie są zainteresowani, w co drugiej wiadomości widzę słowo „SMOG”, a w średnio co trzeciej „tęskniłbym/tęskniłabym za morzem”.

Słodki smak sukcesu

O 15:00 zaczyna się nasze spotkanie zespołowe. Co tydzień wdzwania się na nie team z Krakowa. Łączymy się na Skype. Szybki update, trochę narzekania, dyskusji o projektach, żartów. Nagle, w biurze ktoś zaczyna dzwonić dzwonkiem i słyszę okrzyk: „Mam placka!”. Przerywamy na chwilę spotkanie, żeby pogratulować Kasi – to jej pierwsze zatrudnienie Kandydata u Klienta. Zgodnie z tradycją jutro do biura musi przynieść ciasto. Przypomina mi się pieczenie 50 babeczek kilka lat temu, kiedy w trzecim tygodniu pracy udało mi się zamknąć projekt na Financial Reporting SME. Wracamy na call, w sumie tylko po to, żeby się pożegnać.

O 16:00 przypominam sobie, że idę dziś na wydarzenie networkingowe, które zaczyna się o 18:00 w Warsaw Spire. Dammit! Muszę przełożyć wywiady z 19:00 i 20:00… albo zrobię je „na kolanie” gdzieś na korytarzu. Da się!

Wychodzę z biura, biegnę na stację w niewygodnych „eventowych” szpilkach, wsiadam do metra i ustawiam budzik. Jutro o 7:00 rozmowa, a akurat o 21:00 zaczyna się część eventu z poczęstunkiem, na pewno będzie wino, a po winie ciężko mi się pamięta o ustawianiu budzika… Ale projekt sam się nie zamknie.

11 lipca 2024

Obudziłam się o 8:45, szybki prysznic, makijaż i o 9:00 jestem już gotowa na Morning Meeting. Dobrze, że nie musiałam myć dziś włosów, to zawsze 30 minut więcej na moje ukochane „spanko”.

Na porannym spotkaniu na Teams jest 10 rekruterów. Zośka jak zwykle ma problemy z internetem, więc przez chwilę śmiejemy się z jej „problemów ze światłowodem”. Krzyczy na swojego brata, żeby na chwilę wyłączył YouTube. Jest lepiej. Zaczynamy.

Nasza przełożona, jest na urlopie w Grecji, ale wdzwania się na chwilę, poinformować, że dostała email o nowym projekcie – Klient z Holandii szuka Javowców. Stawka holenderska, praca w pełni zdalna, a kandydaci mogą być z całej Unii Europejskiej. Udaję mi się jako pierwszej kliknąć „Unmute” i przygarnąć projekt.

Od 10:00 do 12:00 robię „obdzwonkę” naszej bazy. Rekrutuję aktualnie prawie tylko na projekty IT, na moje ukochane Product Control jakoś od dłuższego czasu Klient nie ma budżetów. Większość kandydatów odbiera i większość ma czas na rozmowę, bo pracują z domu, ale większość też „boi się zmienić pracę w tych niepewnych czasach„. Udało mi się jednak namówić dwóch kandydatów do udziału w procesie na dość trudny projekt.

O 12:30 mam call z zespołem. Czekając, aż wszyscy się wdzwonią, udaje mi się wstawić pranie i zjeść odgrzany catering.

Dziś aż czterech moich kandydatów ma „wujedynki”… W1… Wywiad numer 1… Interwjusa… jak zwał tak zwał. Stresuję się tylko jednym z nich – aktualnie jest w delegacji w Nowym Jorku, mam nadzieję, że wstanie, a internet w hotelu będzie znośny. Jeden z Kandydatów dzwoni do mnie, bo nie dostał linku na Zooma. Szybko wysyłam maila do Hiring Managera, a link dociera do mojego kandydata minutę przed rozpoczęciem spotkania. Sytuacja ogarnięta, a ja przenoszę się na Zoom, bo zaczynamy właśnie briefing.

Cieszę się, bo Klient zaprosił na spotkanie nowego Managera zespołu, do którego rekrutuję – dobrze zobaczyć się na kamerce, mimo dystansu.

„Od pasa w górę”

Po spotkaniu przesyłam kilka maili do Klientów z Krakowa, bo w przyszłym tygodniu planuję się tam pojawić w związku z konferencją, w jakiej będę uczestniczyć. Chciałabym się z nimi spotkać. Przez chwilę zawieszam się we własnych myślach, doceniając to, że odkąd pandemia przyzwyczaiła nas do wygodniejszego życia, na eventy nie trzeba zakładać już garsonki i szpilek. Sportowa elegancja w połączeniu ze sneakersami już nikogo nie szokuje.

Już po kilku minutach dostaję kilka odpowiedzi: „Cześć Klaudia, akurat w tym tygodniu pracuję zdalnie z innej części Polski” lub „Dzień dobry! W tym tygodniu nie planuję być w biurze”. No cóż… już powoli przyzwyczaiłam się do tego, że większość osób, z którymi współpracuję, poznaję tylko „od pasa w górę”… przez kamerkę.

Reszta dnia upływa bardzo spokojnie. Search, rozmowy z kandydatami. O 17:00 udaje mi się zakończyć dzień z kilkoma wysłanymi CV. Lubię moich kandydatów na zdalnej.

Autor: Klaudia Archimowicz

Przeczytaj także:

guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Sprawdź wszystkie komentarze